Czy idąc plażą nad morzem lub pijąc kawę w ogródku restauracji, gdzieś w turystycznym mieście, widziałeś rodzinę wielodzietną?
Z trójką dzieci może tak, ale większej pewnie nie widziałeś.
Powiem ci dlaczego, bo teoretycznie powinieneś był widzieć wiele razy.
W rodzinach wielodzietnych w Polsce żyje ok 3 miliony osób. Dlaczego zatem jest ich tak mało w często odwiedzanych miejscach przez turystów?
Odpowiedzi jest kilka.
Po pierwsze: hotel. Pokoje hotelowe są przystosowane standardowo do systemu 2+2. Dwóch dorosłych i dwoje dzieci. Jak da się z kimś dogadać to można jeszcze wstawić łóżeczko turystyczne dla małego dziecka.
To nic, że dzieciaki w takiej rodzinie lubią swoje towarzystwo. Mogą spać po dwóch w jednym łóżku a małe dzieci mogą spać z rodzicami. Metraż pokoju hotelowego nie jest problemem. W takim pokoju spokojnie mogłaby się zmieścić 7 osobowa rodzina.
Jednak Zachód to nie Indie i najwyraźniej standardy hotelarstwa nie pozwalają na gnieżdżenie się dużej rodziny w małym pokoju.
Co by inni wczasowicze pomyśleli sobie?
Zatem dużym rodzinom po przekroczeniu progu trójki dzieci proponowane są dwa pokoje.
Dodatkowo czasem może się okazać, że nie mogą one sąsiadować ze sobą.
W takiej sytuacji: wyjazd podraża się x2. Przy małych dzieciach opcja oddzielnych pokoi jest bardzo niewygodna a kiedy pokoje są oddalone od siebie jest nie do przyjęcia.
To właśnie stąd nie zobaczysz dużych rodzin w zagranicznych kurortach, ani polskich hotelach.
Zaraz, zaraz powiesz – można wynająć dla siebie apartament z aneksem kuchennym albo domek.
Rzeczywiście to rozwiązuje podstawowe problemy logistyczne.
Jednak cały czas istniej bariera ceny. Jeśli taki apartament będzie kosztował w sezonie 500 zł na dobę to 14 dni kosztuje 7 K za sam pobyt, nie licząc kosztów dojazdu i jedzenia.
Dla większości takich rodzin – odpada, bo budżet rodzinny, w odróżnieniu od państwowego, nie jest z gumy.
No ale załóżmy, że kogoś stać na to żeby pojechać do kurortu i wynająć dla siebie domek. Trochę pójdzie „ze swoich”, trochę z bonu turystycznego i jest.
Wyobraź sobie tylko jak taka rodzinka wychodzi sobie na zatłoczoną plażę.
Idą, człapią, przeciskają się przez tłum ludzi. Udaje się im cudem znaleźć miejsce blisko wody, rozkładają rzeczy, odwracają się i przerażenie! Gdzie są dzieciaki!!?
Właśnie! Dochodzimy do aspektu bezpieczeństwa i jakiegoś luzu dla rodziców, żeby nie czuwać cały czas w napięciu czy aby nic się nie stało.
Wszystkie zatłoczone miejsca począwszy od plaży, czy zatłoczonych ulic miast turystycznych nie wchodzą w grę.
Ja mam takie miejsce nad morzem gdzie jeżdżę z rodziną co roku i są spełnione warunki: obiekt z dostępem do kuchni, i obczajona plaża gdzie jest stosunkowo mało ludzi.
Skoro mam już takie sprawdzone miejsce to jest we mnie mały margines otwartości na nowe. Generalnie w życiu otwartość na „nowe”, jest całkiem spoko.
W sytuacji zabierania rodziny na urlop, nowe miejsce może się okazać totalną klapą. Kto doświadczył takiej klapy, jest ostrożny i woli to co zna i na co pozwala budżet.
Stąd wynika sytuacja, że rodziny wielodzietne rzadko zmieniają miejsce urlopowania i od lat jeżdżą w jedno miejsce. Dla jednych będą to dziadkowie na wsi, dla innych domek letniskowy gdzieś w lesie- daleko od tłumów, dla innych wypad w góry i mieszkanie w zaprzyjaźnionym schronisku.
No właśnie – to na szlaku w górach spotkałem jedyny raz w życiu tak samo dużą rodzinkę.
Mieliśmy wtedy piątkę dzieci, oni też piątkę. Szliśmy naprzeciwko siebie i nie mogliśmy od siebie oderwać wzroku. Gapiliśmy się na siebie upewniając się czy to rzeczywiście prawda? Czy rzeczywiście istnieją inne takie rodziny jak my?
Kiedy się już tak nagapiliśmy to uśmiechaliśmy się do siebie nawzajem. Nie było w nas tego typu gapienia się, jak to często bywa, że ktoś cię mija i tylko ci wylicza wzrokiem ile masz kasy z 500+.
I tutaj właśnie dochodzę do konkluzji, że może właśnie dlatego nie widzisz często rodzin wielodzietnych w zatłoczonych miejscach, właśnie dlatego, że oprócz pieniędzy, bezpieczeństwa, komfortu wypoczynku w grę wchodzi także chęć odpoczynku od zawistnego wzroku ludzi.